O akcji ABW wypowiedziali się już chyba "wszyscy, którzy się liczą". A ponieważ każdy Polak zna się na medycynie i na prawie, wylano tony atramentu, dokonując "analiz prawnych" podwórkowego chowu, roztrząsając (z całkowitą nieznajomością sprawy, na ogół), subtelne racje za i przeciw. Szkoda, że mało kto podchodzi do problemu zdroworozsądkowo.
Przecież ABW to służba publiczna, powołana dla naszego bezpieczeństwa i utrzymywana z NASZYCH PODATKÓW. To my, obywatele, jesteśmy de facto "płatnikami netto" tej instytucji. Stąd też mamy prawo do informowania o tym, jak pracownicy tej służby pracują.
Ja rozumiem, że funkcjonariusze ABW wolą mrok, niedopowiedznie i tajemniczość. Dla nich to bardzo wygodne, prawda? Trzeba jednak zdać sobie sprawę z kontekstu sytuacji: rewizja została przeprowadzona u osoby, która NIE MA POSTAWIONYCH ŻADNYCH ZARZUTÓW, a w dodatku U PRZEDSTAWICIELA, DE FACTO, OPOZYCJI.
W takiej sytuacji, na miejscu ABW, ja też bym wolała nie mieć świadków przy przeszukaniu. Zwłaszcza, że dom był zabezpieczony tak doskonale, że byle żul z ulicy mógł tam wejść i podrzucić dowolne kompromaty.
Tak więc, dziewczęta i chłopcy, cieszmy się, że dziennikarskie hieny zrobiły to, co do nich należało. Dzięki temu odrobinkę wolniej powędrujemy w stronę Białorusi!